Availability:
Exists
Delivery time: 21 days
Faust – Something Dirty
Label: Bureau B – bb65
Format: Vinyl, LP, Album, 180g
Country: Germany
Released: 2010 / 28 Jan 2011
Genre: Electronic, Rock
Style: Krautrock, Avantgarde, Experimental
Tracklist
A1 Tell The Bitch To Go Home
A2 Herbststimmung
A3 Something Dirty
A4 Thoughts Of The Dead
A5 Je Bouffe
A6 Whet
B1 Invisible Mending
B2 Dampfauslass 1
B3 Dampfauslass 2
B4 Pythagoras
B5 Save The Last One
B6 Lost The Signal
B7 La Sole Dorée
Barcode and Other Identifiers
Barcode: 4047179429610
Tak jak pierwowzór bohatera słynnego dramatu Goethego - alchemik Johann Georg Faust, niemiecki zespół nie ustaje w poszukiwaniach. Ciągle miesza substancje, transformuje materie - wszystko, żeby zsyntetyzować muzyczny kamień filozoficzny.
W czterdzieste urodziny grupa prezentuje nam najnowsze rezultaty swoich eksperymentów.
- Kiedy Anglicy zaczęli mówić o krautrocku, myśleliśmy że żartują... - wspominają w jednym z wywiadów członkowie Fausta. W końcu "krautrock" znaczy nic innego jak "szkopski rock" - w ten sposób w latach 70 brytyjska prasa muzyczna pisała o grupie zespołów, które przede wszystkim łączyło to, ze były z Niemiec.
Choć nie tylko - poza sygnaturą "made in Germany" miały one jeszcze inny wspólny mianownik. Ich członkowie - czerpiąc inspiracje z muzyki współczesnej - wypuszczali się na terytoria wówczas obce muzykom rockowym.
Improwizowali, wpadali w transowe ciągi, a w studio - będąc jednymi z pionierów samplingu - cieli, zapętlali, tworzyli eklektyczne, dźwiękowe kolaże. Można powiedzieć, że wyprzedzali swój czas. A ten - wiadomo - nie stoi w miejscu.
Mija 40 lat od debiutu Fausta - zespołu, który nieprzypadkowo ma na koncie utwór zatytułowany "Krautrock". Jak Can i Neu! był jedną z modelowych formacji nurtu. I o ile moce twórcze ciągle artystą dopisują, to jakiś czas temu w łonie zespołu pojawiło się pękniecie.
W rezultacie zeszłego lata dostaliśmy dwupłytowy album "Faust Is Last", wydawnictwo pod batutą faustycznego klawiszowca Hansa Joachima Irmlera, a teraz ukazuje się longplay, za którym stoją pozostali oryginalni członkowie formacji.
Jak podkreśla Peron, te dwie inkarnacje grupy funkcjonują na równych prawach. Komentując podział zespołu, stwierdza że jego związek z Diermaierem jest naturalny: są sekcją. Tak, to nie ulega wątpliwości, kiedy przystępujemy do odsłuchu "Something Dirty".
Ci panowie pracują z precyzją trybików Rolexa. Wprawdzie "krautrockowa motoryka" to dziennikarski wytrych, ale jeśli coś takiego istnieje, brzmi właśnie jak duo Diermaier-Pernon w otwierającym album "Tell the Bitch to Go Home". Równo, stanowczo, elegancko.
Na tym tle skaptowana na Wyspach dwójka nowych muzyków swawoli bez miary - w ruch idzie gitara i syntezatory, jest głośno. Mocne otwarcie. Ale co dalej? Radykalna zmiana nastroju.
Robi się bardziej przestrzennie, lekko podniośle, prawie prog-rockowo. Czyżbyśmy mieli osunąć się w patos? Nic z tych rzeczy. Kolejne fale sprzężeń kreują raczej atmosferę szorstkiego ambientu, czy gitarowego noise'u spod znaku Growing czy Ashtray Navigations.
Chropawy nalot pogłosu pokrywa zresztą większość materiału - stanowi poniekąd o jego smaku. Nieważne czy muzycy oddają się industrialnym szaleństwom, czy refleksji grając stylową balladę.
A na "Something Dirty" znajdziemy jedno i drugie. Eklektyczny miks stylów i gatunków w aurze niekończącego się, przenikającego na wskroś rezonansu. Aż szkło podryguje w kredensie.