Kategorie

Płatności

   
           Zalecane !

    

      Wpłata na konto
            firmowe
      (przelew zwykły)  

      
     Tylko dla klientów
          z zagranicy

Caribou ‎– The Milk Of Human Kindness

Dostępność:
szt.
Cena netto: 55,28 zł 68,00 zł

Caribou ‎– The Milk Of Human Kindness

 

 

Label: Leaf ‎– BAY 42V

Format: Vinyl, LP, Album, Orange, Gatefold sleeve, CD, Album, All Media, Limited Edition, Reissue

Country: UK

Released: 20 Apr 2013 / 2005

Genre: Electronic, Rock

Style: Leftfield, Krautrock, Experimental, Indie Rock

 

 

Tracklist

 

 

A1 Yeti 5:01

A2 Subotnick 1:05

A3 A Final Warning 7:15

A4 Lord Leopard 1:37

A5 Bees 5:23

B1 Hands First 0:29

B2 Hello Hammerheads 2:42

B3 Brahminy Kite 5:22

B4 Drumheller 1:33

B5 Pelican Narrows 3:50

B6 Barnowl Guitar – Brad Laner 5:50

 

CD-1 Yeti 5:01

CD-2 Subotnick 1:05

CD-3 A Final Warning 7:15

CD-4 Lord Leopard 1:37

CD-5 Bees 5:23

CD-6 Hands First 0:29

CD-7 Hello Hammerheads 2:42

CD-8 Brahminy Kite 5:22

CD-9 Drumheller 1:33

CD-10 Pelican Narrows 3:50

CD-11 Barnowl 5:50

 

 

Text on front sticker: Dan Snaith's brilliant third album from 2005. His first as Caribou, and out of print on vinyl for several years.

Strict limited edition of 600 copies on orange vinyl for Record Store Day 2013. Also includes CD of the album.

 

 

 

Jest rok 2003 i Dan Snaith, pod pseudonimem Manitoba nagrywa jedną z najlepszych płyt roku- „Up in flames”. Wraz z ukazaniem się krążka, wszyscy zapomnieli o nieco bezbarwnym debiucie Snaitha i zaczęli prześcigać się w komplementach pod adresem „Up in flames”. A płyta rzeczywiście mogła zachwycić, soczysta mieszanka elektroniki z akustycznymi motywami przyniosła pełne uroku, ciepłe kompozycje.

 

Wraz z sukcesem pojawiły się problemy związane z pseudonimem artysty. Jak się okazało autor „Up in flames” nie może już nagrywać jako Manitoba. O ksywkę upomniał się lider punkowej grupy The Dictators Handsome Manitoba.

 

Nowy album Dana Snaitha „The Milk Of Human Kindess” sygnowany jest więc nowym pseudonimem: Caribou. „Manitoba dead. Caribou born”- jak podaje jedna ze stron internetowych poświęcona twórczości muzyka. Na szczęście zmiana nazwy nie pociągnęła za sobą spadku formy, nowy album to bardzo udana kontynuacja drogi, rozpoczętej na „Up in flames”. Zapowiedzi autora, jakoby album miał zaskoczyć dynamiką nie do końca się sprawdziły. Co prawda jest tu kilka szybszych numerów, ale obywa się raczej bez szaleństw, które Caribou sugerował w wywiadach. Na pewno jest więcej melodii (nie kojarzyć z przebojowością).

 

W większości utworów mamy jednak do czynienia lekko psychodelicznym brzmieniem dobrze znanym z poprzedniego krążka. Nad niektórymi kawałkami, takimi jak „Brahminy kite” unosi się duch Beach Boysów innym razem, jak przy „Pelican Narrows” Caribou flirtuje z hip- hopem. Mimo łączenia tak odległych biegunów muzycznych wszystko podane jest ze smakiem i brzmi naturalnie. Czasem jest trochę staroświecko ale zawsze w dobrym stylu. Dan Snaith nie daje się zamknąć w szufladzie z napisem „easy listening”, są nawet momenty, gdy odpływa w stylu Tortoise, by za chwilę powrócić hipnotyzując leniwym rytmem. Cały czas abstrakcyjnie i elegancko. Pisząc o tej płycie nie można jednak przemilczeć jej najpoważniejszej wady- długości.

 

Chciałoby się takiej muzyki słuchać jak najdłużej, tymczasem Caribou na prezentację swych dokonań potrzebuje niewiele więcej niż 40 minut. Z drugiej strony nie ma miejsca na nudę albo zbędne dźwięki. Artysta znany niegdyś jako Manitoba buduje świat, który wraz z dodawaniem elektronicznych wstawek wypada ze swoich ram. Rozmyty pejzaż konkretyzuje się czasem za pomocą hipnotyzującego rytmu, poczym traci swą ścisłość przez wstawki w postaci niezliczonych dzwonków czy używanego jak instrument głosu.

 

Gdy jakiś element układanki zaczyna się krystalizować, zaraz zaciera się gąszczu następnych, szukających sobie formy, dźwięków. Efekt końcowy jest imponujący: to co proponuje nam Caribou jest szokująco logiczne. Oczywiście Caribou nie wyprze nagle z mediów utworów swych słynnych rodaków. Pewnie mu nawet na tym nie zależy. Jedno jest pewne, mamy do czynienia z prawdziwym mistrzem.

 

Trochę jak Stereolab, za swoich najlepszych czasów, Caribou znieczula niezobowiązującymi podróżami do krainy łagodności. I nawet jeśli jest trochę gorzej niż na poprzedniej płycie to nie ma co narzekać „The Milk Of Human Kindess” to bardzo udany krążek. 2005