Categories

Payment

   
           Zalecane !

    

      Wpłata na konto
            firmowe
      (przelew zwykły)  

      
     Foreign customers
               only 

Electric Light Orchestra (ELO) ‎– A New World Record

Availability:
szt.
Net Price: €20.12 €24.75

Electric Light Orchestra ‎– A New World Record

 

 

Label: Legacy ‎– 88875175281
Format: Vinyl, LP, Album, Reissue, 180g
Country: Europe
Released: 27 May 2016
Genre: Rock
Style: Pop Rock, Prog Rock

 

Tracklist:

 

A1 Tightrope 5:23
A2 Telephone Line 4:40
A3 Rockaria! 3:13
A4 Mission (A World Record) 4:26
B1 So Fine 3:55
B2 Livin' Thing 3:32
B3 Above The Clouds 2:17
B4 Do Ya 3:45
B5 Shangri-La 5:34

 

Notes:

 

Embossed single pocket sleeve.

 

Barcode and Other Identifiers:

 

Barcode: 888751752818
Matrix / Runout (Side A): 91637 1-A MOVLP 495
Matrix / Runout (Side B): 91637 1-B MOVLP 495

 

A New World Record (tytuł wzięty, jak wspomina Jeff Lynne, ze sportowych transmisji telewizyjnych) to szósty album w dorobku Electric Light Orchestra, i to album znaczący. Dzięki niemu grupa odniosła spory sukces w rodzimej Wielkiej Brytanii, która do tej pory jakby nie dostrzegała potencjału, jaki kryła w sobie muzyka ELO. Było to dość zadziwiające, zważywszy, że muzyka Electric Light Orchestra była osadzona w brytyjskiej tradycji muzycznej, ze szczególnym wskazaniem na Beatlesów. No, ale co się odwlecze... Album zyskał ogromną popularność, nie tylko u wyspiarzy, ale także w pozostałych częściach globu. Dość powiedzieć, że w pierwszym roku po wydaniu płyta sprzedała się w astronomicznym nakładzie 5 mln sztuk.

Całość zaczyna się od numeru iście lennonowskiego, od jesieni 1976 stałego punktu koncertów zespołu – rozpoczętego dramatyczną orkiestrową introdukcją, bogato zorkiestrowanego, dobarwionego żeńskimi chórkami, ale nie pozbawionego zadziorności 'Tightrope'. Dość posłuchać melodii zwrotki i sposobu śpiewania Jeffa – jakby rodem wprost z „Instant Karma”. Potem Lynne zmienia źródło inspiracji – wszak tyleż piękna, co smutna ballada 'Telephone Line' dość mocno kojarzy się z Paulową „The Long And Winding Road”… Iście barokowo zaaranżowany to utwór: mamy tu i (znów) beatlesowskie, piętrowe, wielogłosowe partie wokalne, i bogate aranżacje smyczków, i różne elektroniczne dodatki (ten telefon we wstępie to odpowiednio ustawiony syntezator Mooga). 'Rockarię!' otwiera zaś operowa wokaliza, powracająca potem w środku utworu. Zgodnie z treścią: główną bohaterką jest bowiem fanka opery (w tekście padają nazwiska szeregu kompozytorów), którą pewien pan postanawia przekabacić na muzykę rockową… (Na żywo odtwarzał to – bardzo udanie – Kelly Groucutt.) Sama piosenka zaś to zgrabne połączenie beatlesowskiego rockowego grania z pewnymi naleciałościami glam-rocka.

Dalej jest równie pięknie. Najpierw bardzo melodyjne, przebojowe 'So Fine', w którym smyczki ładnie tną równo z gitarami akustycznymi, a całość dopełnia chór i odjechana elektroniczno-smyczkowa wstawka w środku. Swoją drogą ten utwór to ewenement: na ogół takie chwytliwe piosenki opierają się na sekwencji trzech akordów, dużo rzadziej pięciu, a tu jest sekwencja aż jedenastu różnych akordów! Do tego Bevan podpiął swoje bębny do syntezatora Mooga, uzyskując nietypowe brzmienie. Smyczkowy riff ładnie napędza 'Livin’ Thing', znów o beatlesowskiej proweniencji, czarownej kantylenie w zwrotce skontrastowanej z refrenem z ciętymi, wgryzającymi się w uszy smykami i z nieco lennonowskim śpiewem Lynne’a; te smyczki znów bardzo ładnie się tu przeplatają z gitarą i elektronicznymi uzupełnieniami (te niby-trąbki).

'Above The Clouds' to coś w klimacie eksperymentujących, psychodelizujących Beatlesów z połowy lat 60. (choć sam nastrój utworu bardziej pachnie Beach Boys), z Jeffem śpiewającym na tle melodyjnej, rozlewnej kantyleny skrzypiec i kontrastujących ją, granych pizzicato partii kontrabasów. 'Do Ya' (jeszcze z czasów The Move, chętnie grana na koncertach ELO) to rzecz z jeszcze innej bajki: zdecydowanie rockowa, z wyeksponowanym, ostrym, ekspresyjnym riffem gitary i zadziornym, mocnym śpiewem Lynne’a. Nie brakuje tu różnych dodatków i kontrastów, a to jakiejś marszowej wstawki, a to paru zmian tempa, tu i tam całość ubarwiają smyczki i wielogłosowe partie wokalne, ale… to ciągle dość nietypowe jak na Orkiestrę, solidne rockowe granie. A na koniec jest jeszcze 'Shangri-La'. Jakby podsumowanie całej płyty w pigułce: jest beatlesowski klimat, ładna, rozlewna melodia, smyczki ciekawie przegryzające się z gitarami i syntezatorami, jest nawet wtopiona w tło niby-operowa wokaliza…

Album nie znudzi się na pewno nawet po bardzo wielu przesłuchaniach. Piękna, efektowna, zwarta płyta, bez słabszych momentów.