Kategorie

Płatności

   
           Zalecane !

    

      Wpłata na konto
            firmowe
      (przelew zwykły)  

      
     Tylko dla klientów
          z zagranicy

Current 93 ‎– Aleph At Hallucinatory Mountain

Dostępność:
szt.
Cena netto: 80,49 zł 99,00 zł

Current 93 ‎– Aleph At Hallucinatory Mountain

 

 

Label: Coptic Cat ‎– NIFE004V

Format: 2 × Vinyl, LP, Album

Country: UK / USA

Released: 20 May 2009

Genre: Rock, Folk, World music

Style: Neofolk

 

 

Tracklist

 

 

A1 Invocation Of Almost

A2 Poppyskins

A3 On Docetic Mountain

B1 26 April 2007

B2 Aleph Is The Butterfly Net

B3 Not Because The Fox Barks

C1 UrShadow

C2 As Real As Rainbows

D Adam At Docetic Mountain

 

 

 

The 2xLP are housed in a gatefold sleeve.

 

Comes with a 12"x12" b/w lyric-sheet and a huge named and pictured "Thanks" poster.

 

2,500 copies were made, of which the first 150 copies available from Durtro have been signed by David Tibet.

Recorded at the Rooms.

 

Final recording and mixing at Metway Studios.

David Tibet's art is represented by Isis Gallery.

Current 93 and David Tibet 2009

 

Made in USA

 

 

Barcode and Other Identifiers

 

Barcode: 655035220413

Matrix / Runout (Side A): NIFE-004 LP-A 18306.1(3)... GOLDEN "GOD THE CREATOR,"

Matrix / Runout (Side B): NIFE-004 LP-B 18306.2(3)... GOLDEN "JESUS THE LAMBS,"

Matrix / Runout (Side C): NIFE-004 LP-C 18306.3(3)... GOLDEN "THE SHADOW OF THE DRAGON,"

Matrix / Runout (Side D): NIFE-004 LP-D 18306.4(3)... GOLDEN "AND THE SON OF MAN" : IN

MEMORIAM D.R. HOOKER

 

 

 

David Tibet lubi zaskakiwać. Nie trzeba znać na wylot obszernej dyskografii Current 93, aby wiedzieć w jak dalekim stopniu projekt ten potrafi dopasować swój kształt do aktualnej temperatury mózgu swojego pana i władcy. A ta potrafi cuda - od alchemicznych industrialnych szaleństw, przez dyktowane obcymi mocami proroctwa i zbawcze zaklęcia, aż po smutne ballady o śmierci i przysłowiowym 'jest mi niedobrze'. Tibet zmienia przyjaciół i instrumenty którymi ci władają; jako natchniony kreator, dostosowuje środki do obrazów jakie objawiły się mu we śnie - buduje góry, maluje księżyce i wykrawa im twarze - po czym za ich pośrednictwem rozmawia z zaświatami i relacjonuje to nam, słuchaczom.

 

Język owych rozmów jest dla osób trzecich niepojęty - możemy to lubić, możemy widzieć w tym geniusz, lub też zgoła nie - pojąć zapewne nigdy się tego nie uda; zresztą nie ma takiej potrzeby. Tibet już wielokrotnie udowadniał, że jego wizje, choćby te najbardziej szalone, znajdują poklask wśród wiernych mu dusz i umysłów, czytających jego słowa jako wykładnię rzeczywistości sennej, niewidzialnej, o sakralnej woni i metaforycznych obwodach. Owe wersety i strumienie świadomości wydają się na tyle plastyczne i leksykalnie kolorowe, aby skutecznie zbudować całkiem nowy sens lub choćby wizualną reprezentację w głowach słuchającej go gawiedzi, bez względu na to co autor miał na myśli, i co tak naprawdę znaczą te wszystkie symbole które przywołuje.

 

Zaklęty świat C93 akcentuje oczywiście sama muzyka, po przejściu na neofolk chowająca się za Tibetem, lecz za każdym razem inna, bez sztampy, a za to kompletnie nieprzewidywalna, bez jakichkolwiek ram na które można się powołać próbując ujarzmić żywioł C93 w sferze przekazu dźwiękowego jakąś wydumaną nazwą. I to właśnie muzyka jest pierwszą rzeczą jaka uderza już przy wstępnym kontakcie z "Aleph at Hallucinatory Mountain". I od razu staje się jasne, że także i Tibet postanowił uciec się do mocy gitar elektrycznych, których jarzmem są tylko niedoskonałości techniczne i manualne sprawców całego zamieszania, a których oczywiście jak to u C93 jest cała rodzina. Gitary - warkotliwe, potężne, plujące magmą i buchające parą; a obok nich organy, syntezatory i elektronika - wszystko gorące i groźne, podniecone jak psy na łańcuchach podczas syreny alarmowej.

 

Od razu kłaniają się wczesne płyty, kiedy miast smutnych pieśni o smutku panował chaos i wymiar koszmaru, atakujący piekielnie dobranymi skrawkami jaźni; jednocześnie przypomina się dziwaczny "Island", gdzie Tibet ku konsternacji słuchaczy próbuje obcych do tej pory C93 stylów muzycznych. Na "Aleph" to wraca i zaczyna wszystko od nowa. Neofolkiem tego nazwać nie można, chyba że ma się na myśli obecne tu skrzypce, pianina, i wszelkie instrumentarium akustyczne. Do jakiejś odmiany progresywnego rocka też dopasować to nie jest łatwo, pomimo iż gitary warczą i toczą pianę, perkusja wali, Tibet na przemian ryczy i majaczy, a organy Hammonda pokrywają wszystko karminem krwi i świateł piekielnych.

 

To kolejna fascynująca zagadka widzącego więcej geniusza industrialu; to concept-album, spójny muzycznie i słownie, opowiadający niestworzoną historię mitycznego bytu nazywanego Aleph (alef = jeden, pierwszy, boski, nieskończony) i jego wpływu na wszelkie stworzenie. To kolejna gra, zbiór szarad z których najlepsze pozostają te niewyjaśnione; przypowieść pełna symboli, pasji, abstrakcyjnej estetyki sennego widziadła, no i dotyku mocy. Kanon jednakże pozostaje nienaruszony, chociaż to przecież Ty o tym decydujesz.