Tool – Opiate
Label: Volcano (2) – 61422-31027-19
Format: Vinyl, 12", EP, Reissue
Country: US
Released: 2007 / 1992
Genre: Rock
Style: Alternative Rock
Tracklist
A1 Sweat 3:47
A2 Hush 2:48
A3 Part Of Me 3:17
B1 Cold And Ugly (Live) 4:10
B2 Jerk-Off (Live) 4:22
B3 Opiate 5:22
Notes
All track titles that are listed on this release are from the EP 'Opiate', however, the ACTUAL tracks that play on this album, are from the LP 'Undertow';
A1-Intolerance, A2-Prison Sex, A3- Sober, B1-Bottom, B2-Crawl Away, B3-Swamp Song.
Barcode and Other Identifiers
Barcode: 61422-31027-19
Matrix / Runout: Side 1: 72445-11052-1-A1
Matrix / Runout: Side 2: 72445-11052-1-B1
Na początku nie słowo, lecz opiat, a reszta jest muzyką.
Chyba tak chciałbym zacząć te parę słów wokół oficjalnego debiutu zespołu, który dziś jest znany raczej wszystkim. A jest to materiał zapewne zaskakujący dla młodszych fanów, tych towarzyszących tym muzykom gdzieś od czasów “Lateralusa”. Czego dostarcza słuchaczowi “Opiate”? Jest tu sześć prostych utworów, przeważnie dość krótkich i typowych wręcz dla czasu ich powstania.
Rok 1992 jest obecny niemal na każdym kroku, a jakiekolwiek znamiona późniejszej oryginalności zespołu są dość zdecydowanie mocno ukryte. Dziś jednak słucha się całkiem dobrze tego materiału, przyjemny i melodyjny bas Paula d`Amour (odszedł z zespołu w 1995) i relatywnie ciężkie riffy wychodzące spod palców Adama Jonesa wydają się mieć w sobie coś z wizyty w grunge`owym lub hard rockowym skansenie.
Również Maynard James Keenan jeszcze nie jest całkowicie świadomym swoich możliwości wokalistą. Wszystko w powijakach. I to jest właśnie tą główną perspektywą obcowania z tym materiałem, takie ot wejrzenie w przeszłość, być może nawet z pobłażliwym uśmiechem miejscami, ale wstydu nie ma. Kompozycje “cold and ugly” oraz “jerk-off” podane zostały dość sprawnie w wersji na żywo, jednak na tle pozostałych wydają się nieco uboższe w przebłysk bądź specyficzne poczucie humoru zespołu.
Być może najlepiej i odrobinę dojrzalej prezentuje się tytułowy “opiate”. Wręcz delikatna linia basu, nieco mroczniejsze i cięższe partie gitar, a pod koniec trochę muzycznego szaleństwa, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że ostatnie sekundy przypominają dalekiego krewnego zakończeń do “schizm” czy “vicarious”.
Ale czy w całości ta kompozycja nie jest jakimś pre-“the pot”? Dodam jeszcze, że do “hush” nakręcony został teledysk całkowicie nietoolowy.